wtorek, 21 października 2008

Zatańczymy?

...czyli "Shall we dansu?" kontra "Shall we dance?".


Właściwie to wszystko zrobiłam na opak. Najpierw zobaczyłam wersję amerykańską, potem usłyszałam o japońskiej, która była pierwowzorem, a potem zobaczyłam wersję japońską.
Jeśli chodzi o sam film - cóż, ograniczę się do stwierdzenia, że warto zobaczyć którąkolwiek wersję.



Historia wygląda następująco: zmęczony rutyną i obowiązkami wobec rodziny salaryman, podczas jazdy pociągiem do domu, po kolejnym męczącym dniu w pracy, dostrzega w oknie szkoły tańca młodą kobietę o melancholijnym spojrzeniu. Po paru dniach postanawia zapisać się na kursy do owej szkoły, aby lepiej poznać smutne dziewczę, które wypatrzył z okna pociągu, lecz nie spodziewając się wcale, że taniec stanie się jego nowym hobby, któremu poświęci się z wielką ochotą, i że podstawy quickstepa i walca pomogą mu odnaleźć radość życia i spotkać prawdziwych przyjaciół.


Jak już wspomniałam, trudno mi się właściwie zdecydować, który film był lepszy. Generalnie pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to że wersja amerykańska jest dość dokładnie zerżnięta z japońskiej! Jestem głęboko oburzona tym brakiem kreatywności. Historia nie przyniosła mi żadnej niespodzianki, nawet niektóre dialogi zostały skopiowane, oczywiście wiekszość gagów, a nawet sposób zachowania niektórych bohaterów.


Jednakże, kiedy bliżej się przyjrzeć obu filmom, można zaobserwować nie tylko ciekawą różnicę obyczajów w obu krajach, ale też to, jak zmieniła się moda i zapatrywania filmowców na taniec przez te 8 lat między powstaniem obu filmów.

  • odtwórczyni roli smutnego dziewczęcia - jeżeli chodzi o względy czysto wizualne, wolę J. Lo (możecie sobie darować teksty o szerokim tyłku; J.Lo jest najseksowniejsza na świecie i basta!). Jeżeli chodzi o ich taniec - tu jest duża przepaść. Paulina w wolnych chwilach wywija piruety w dresach, Mai zawsze chodzi w eleganckich, zwiewnych spódnicach. J.Lo jest mimo wszystko tylko aktorką filmową i gwiazdą pop, a Tamiyo Kusakari była tancerką baletową. To widać choćby w jej postawie i ruchach: prościutka jak struna i wydaje się płynąć nad parkietem podczas tańca.

  • wygląd bohaterów - w ciekawostkach o "Shall we dansu?" wyczytałam, że twórcy filmu mieli ogromny dylemat, czy właściwym posunięciem będzie obsadzenie Koji Yakusho w głównej roli, gdyż jest on zbyt przystojny i elegancki. Najwidoczniej taka im przyświecała idea: "zwykli ludzie odmieniają swoje życie poprzez taniec" (oprócz Mai, która jest księżniczką w wysokiej wieży). Bohaterowie są wszyscy ubrani nieciekawie (swoją drogą, ta moda wczesnych lat 90. jest obrzydliwa), kobiety mają śladowe ilości makijażu i zwykłe fryzury, są też, delikatnie mówiąc, niezbyt szczupłe. Amerykanie musieli to oczywiście podkolorować i wygładzić: główny bohater nosi drogie garnitury (i jest prawnikiem, który nigdy nie narzeka na finanse), jeden z trójki kursantów w szkole tańca jest czarny (wiwat PC!), kierowniczka szkoły tańca popija (cóż za dramatyzm...), Pauline wywodzi się z rodziny prowadzącej pralnię chemiczną, czyli z ludu (rodzice Mai są właścicielami szkoły tańca), samotna mamuśka wygląda atrakcyjnie (ta w japońskiej wersji jest dość korpulentna, ale zwinna), żona głównego bohatera jest obiektem uwielbienia wszystkich poza własnym mężem (pani Sugiyama to typowa, japońska żona: szara myszka czekająca na męża z kolacją). Cóż, widocznie tak trzeba, żeby zatrzymać przed ekranem przeciętnego ciamkacza popcornu.



  • bardziej śmiały taniec - wersja amerykańska postawiła na latynoskiego ducha, troszkę więcej golizny i szczyptę improwizacji (vide J.Lo i Gere tańczący do utworu Gotan Project). Taniec w wersji japońskiej jest bardziej sztywny i konserwatywny, scena "sam na sam" między młodą nauczycielką i głównym bohaterem polega na rozmowie, a nie śmiałym tańcu.



    Tak więc, naprawdę trudno mi się zdecydować, który z tych dwóch filmów jest lepszy. W gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobne i to już wpływa na niekorzyść wersji amerykańskiej, bo po prostu Japończycy byli pierwsi. Richard Gere i Koji Yakusho równie oszałamiająco przystojni. Moda i muzyka zasadniczo lepsza w wersji amerykańskiej.

    Jest jednakże jeden, dość ważny według mnie, szczegół, który pominięto w wersji amerykańskiej. Chodzi o historię Mai/Pauliny. Zwróćmy uwagę, że Paulina nie opowiada naprawdę jasno, co się stało w finałach w Blackpool, gdzie poniosła klęskę. Generalnie Paulina jest dość nudną postacią i więcej wygląda niż mówi. Mai ma historię i jest swego rodzaju przeciwwagą dla reszty bohaterów, "zwykłych" ludzi, którzy cieszą się tańcem. Nie zdradzę bliższych szczegółów, bo nie chcę psuć niespodzianki.

    Staram się być uczciwa i nie potępiać w czambuł wszystkiego co amerykańskie, chwaląc wszystko co japońskie. Dlatego wszystkim skonsternowanym radzę: obejrzyjcie oba i sami zdecydujcie, co wolicie.

    Shall we dansu?
    rok produkcji: 1996
    scenariusz i reżyseria: Masayuki Soo
    występują: Koji Yakusho, Tamiyo Kusakari, Eriko Watanabe, Naoto Takenaka, Hideko Hara i inni
    Shall we dance
    rok produkcji: 2004
    scenariusz: Masayuki Suo, Audrey Wells
    reżyseria: Peter Chelsom
    występują: Richard Gere, Jennifer Lopez, Susan Sarandon, Stanley Tucci, Lisa Ann Walter i inni

  • czwartek, 9 października 2008

    Odyseja tekstylna


    W trakcie szukania w sieci materiałów do niniejszego bloga zauważyłam, że w internecie można znależć wiele artykułów, filmików i nawet całych blogów poświęconych japońskiej street fashion, ale dużo mniej pisze się o japońskich markach luksusowych. Dlatego, żeby zachować równowagę między totalnym odlotem a dobrym smakiem, spróbuję trochę popisać również o modzie z tzw. górnej półki.

    Na pierwszy ogień pójdzie marka, która gości w mojej kolekcji perfum i zajmuje bliskie memu nosowi miejsce - Issey Miyake.

    Miyake Issei urodził się w 1935 roku w Hiroszimie. Studiował na tokijskiej Akademii Sztuk Tama. W latach 60. XX wieku wyjechał do Paryża, potem do Nowego Jorku. W 1971 roku powrócił do Japonii i otworzył studio. W 1973 roku miała miejsce premiera jego pierwszej kolekcji , pokazy odbyły się w Tokyo i w Nowym Jorku.

    Dziś nazwiskiem Issey Miyake firmowane jest kilka marek:
    - Issey Miyake - główna linia odzieżowa, kolekcje damska i męska, projektowane przez Naoki Takizawa (do 2007 r.) i Dai Fujiwara
    - Pleats Please - linia tkanin, o której za chwilę
    - Issey Miyake Fête - kolorowa kolekcja damska, ubiory szyte z tkaniny pleats please.
    - me Issey Miyake - nowatorska linia T-shirtów, przeznaczona na rynek amerykański
    - A-POC - czyli "a piece of cloth"
    - Issey Miyake Watches - eleganckie i nowoczesne damskie i męskie zagarki na rękę
    - Haat - damska linia odzieżowa, stworzona przez jednego z projektantów tkanin w Issey Miyake, Makiko Minagawa

    Oprócz tego Issey Miyake, jak większość markowych producentów odzieży, ma swoją linię perfum, L'eau d'Issey, produkowaną przez departament outsourcingowy Shiseido.

    Miyake Issei odszedł w 1996 roku na projektancką emeryturę i dziś zajmuje się działalnością popularyzatorsko-badawczą. W marcu 2007 jego fundacja, The Miyake Issey Foundation, otworzyła w tokijskiej dzielnicy Roppongi 21-21 Design Sight - muzeum i centrum badawcze, gdzie pracuje się nad nowoczesnymi technikami pozyskiwania tkanin i tworzyw, a także muzeum mody.

    Niech żyją plisy!

    Zapewne niejedna z czytelniczek musiała w dzieciństwie nosić plisowaną spódniczkę na szkolne akademie. Ale tkanina Pleats Please nie ma nic wspolnego z tym koszmarem stylistycznym z dzieciństwa!

    Przede wszystkim inna jest technika wykonania ubioru: tradycyjnie tkaninę się najpierw kroi i szyje, a potem dopiero plisuje. Pleats Please polega na tym, że ubiór jest najpierw plisowany, a potem krojony i szyty. Tkanina Pleats Please przypomina mi trochę (znowu skojarzenie ze szkolnymi czasami) bibułę marszczoną. Tak czy siak, jest to tylko tworzywo, z którego można tworzyć różne ciekawe ubiory.

    Technologia i pierwsza kolekcja Pleats Please została zaprezentowana światu w 1993 roku.



    me Issey Miyake: kto powiedział, że T-shirt ma być nudny?

    Marka me Issey Miyake (nazwa na rynku Japońskim) / Cauliflower (USA i Europa) to rewolucja w dziedzinie t-shirtów.

    Generalnie proces zakupu nie różni się od tego, co znamy w Polsce z wczesnych lat 90. Wtedy szło się na bazarek, oglądało się t-shirt położony na wierzchu albo powieszony na wieszaku, po czym wybierało się kolor i rozmiar, i kupowało nowiutki egzemplarz zapakowany w foliową torebkę.

    U Issey Miyake jest tak: idziesz do butiku, widzisz t-shirty na wieszakach, wybierasz sobie fason i kupujesz nowiutki egzemplarz w... plastikowym rulonie. Nie trzeba wybierać rozmiaru, bo wszystkie są super elastyczne i rozmiar jest jeden.

    Jest jeszcze jedna, właściwie podstawowa różnica: te t-shirty podważają wszystko, co wiesz o t-shirtach. To nie są zwyczajne, zszyte z paru kawałków bawełny koszulki w jednolitym kolorze z jakimś - często dość debilnym - nadrukiem. To bardzo oryginalne i dobrze przylegające do ciała bluzki.



    Projekt me Issey Miyake powstał w 2001 roku. W tym roku kolekcje me wyglądają już jak regularna linia odzieżowa. Na zdjęciu powyżej widzimy odzież z kolekcji jesień/zima 2008.

    A-POC, czyli zrób to sam

    A-POC to skrót od "a piece of cloth", co po polsku znaczy tyle co "kawałek szmatki". Technologia A-POC polega na tym, że ubiory są tkane przy sterowaniu komputerowym i sprzedawane w formie "tuneli" z tkaniny. Oczywiście "tunele" dostępne są w różnych kolorach i wzorach. Klient po kupieniu "kawałka szmatki" samodzielnie docina sobie rękawy, nogawki czy klosz spódnicy do własnych potrzeb i upodobań. Jak mówi o tych ubraniach sami Miyake Issei: "nie będę ci mówić, jak masz nosić te ubrania, sam wiesz najlepiej, co i jak chcesz nosić".



    Sekrety marketingu

    Oprócz niewątpliwie interesujących, praktycznych i po prostu pięknych strojów, nazwy technologii i kolekcji Issey Miyake są bardzo twórcze. Są umiejętną grą słów w różnych językach oraz fonetycznych skojarzeń.

  • A-POC - skrót od "a piece of cloth", fonetycznie przypomina wyraz "epoque", czyli "epoka".
  • Haat - w sanskrycie słowo to oznacza "wiejski rynek", ale fonetycznie przypomina też angielskie słowo "heart", czyli "serce".
  • me - czyli "ja sam". Według mnie nazwa ta nawiązuje to t-shirtów, które przylegają do noszącego jak druga skóra.
  • l'Eau d'Issey - każdy, kto orientuje się choć trochę w języku francuskim w mig zauważy, że ten wyraz brzmi podobnie do słowa "l'odyssée" (odyseja)
  • 21-21 design sight - nawiązanie do angielskiego terminu "20/20 vision", który oznacza najwyższy stopień ostrego widzenia (w praktyce oznacza to, że osoba mająca "20/20 vision acuity" może przeczytać 8. rządek tablicy z literami do badania wzroku). "21-21" oznacza wzrok, który nie tylko doskonale widzi teraźniejszość, ale także wybiega w przyszłość.


  • Moje typy

    Szczerze mówiąc, rzadko zdarza mi się znaleźć wśród światowych kolekcji najlepszych projektantów coś, co mogłabym i chciałabym nosić. Wszystko jest zbyt dziwaczne, zbyt rozebrane albo tylko na chude modelki. Jednakże, kolekcje Issey Miyake są bardzo praktyczne i bez trudu wybrałabym z nich coś stosownego na swoją daleką od doskonałej figurę i dość wybredny pod względem kolorów i fasonów gust. Poniżej prezentuję parę produktów firmowanych nazwiskiem Issey Miyake, które chciałabym mieć w swojej szafie.

    Zegarek OVO

    Zawsze sobie ceniłam prostotę. Ten zegarek jest prosty, ale jednocześnie oryginalny i bardzo elegancki. Został zaprojektowany przez Shunji Yamanaka, inżyniera - co z pewnością nie jest bez znaczenia, kiedy patrzy się na ten chłodny, industrialny styl. Koperta zegarka jest lekko wypukła, jak czubek jajka, czemu model zawdzięcza swoją nazwę.





    Biała suknia, kolekcja wiosenno-letnia 2009

    Z góry uprzedzam: nie wybieram się w najbliższym czasie za mąż. Niemniej, któregoś dnia się zapewne na to zdecyduję i krew mnie zalewa na myśl, że jedyny rodzaj sukni ślubnej, jaki króluje we wszystkich sklepach, do gorstet bez ramiączek połączony z bezowatą spódnicą. To jest brzydkie, banalne i przywodzi mi na myśl te wszystkie fotografie z tabloidów przedstawiające przypadkowo odsłonięte piersi gwiazd noszących suknie bez ramiączek. Ohyda.

    Ta suknia to spełnienie moich marzeń o idealnej sukni ślubnej. Jest naprawdę zjawiskowa.










    Kostium i płaszcz z tegorocznej kolekcji jesienno-zimowej Issey Miyake. Interesująca i przepiękna kolorystycznie wariacja na temat tweedu. Myślę, że nawet królowa angielska nie miałaby szczególnych oporów z włożeniem tego typu stroju. Nie podoba mi się tylko pomysł z torebką z tej samej tkaniny, ubieranie wszystkiego w tym samym deseniu to ciężki grzech stylistyczny. Kalosze w kratkę są przezabawne.



    Żakiet z linii Haat, czerwona sukienka z linii Issey Miyake Fête (kolekcja jesień-zima 2008)- zabawne nawiązanie do elegancji XIX wieku. Bardzo romantyczne, kobiece i eleganckie. Klapy żakietu są po prostu szałowe.


    Sukienka z kolekcji wiosenno-letniej 2009

    Prześliczna i bardzo wytworna, wzór oscyluje między wężową skórą a koronką, co uważam za zabawne i niebanalne. Bardzo podoba mi się kołnierz i srebrne wykończenie na dole. Myślę, że w połączeniu z eleganckimi pantofelkami (te sandały są zbyt prostackie) byłaby idealna na wytworne przyjęcie.

    Szczerze żałuję, że nie mieszkam w Londynie lub Paryżu, nie zarabiam dwa razy więcej i nie noszę rozmiaru 40 lub niższego (nie dlatego, że sukienka nie pasuje na moją figurę; po prostu markowa odzież z reguły nie jest produkowana w większych rozmiarach), bo już prawie widzę się w tej sukience na firmowym przyjęciu w Paryżu w grudniu.








    T-shirty me Issey Miyake, jesień-zima 2008 - ten turkusowy trochę nie na moją figurę, bo dekolt w łódkę podkreśla wielki biust, no i poprzeczne pasy poszerzają. Ale może kiedy już schudnę... Ten czarno-biały jest rewelacyjny, nie zanadto ekstrawagancki, a jednak ciekawy.








    Niezmierzony jest dorobek Miyake Issei i jego projektantów, równie wielki był mój wysiłek, żeby zawrzeć jak najwięcej informacji w jak najkrótszej formie w niniejszej notce. Była to jednak przyjemna podróż w krainę marzeń. Chyba żaden inny wielki projektant nie rozbudził we mnie tak wielkiej żądzy posiadania jeszcze paru "kawałków szmatki" w szafie. Jestem zauroczona!

    Muzeum mody 21-21 design sight wpisuję na listę obowiązkowych do zaliczenia miejsc, jeżeli kiedykolwiek pojawię się w Tokio. Jeżeli któryś z szanownych czytelników odwiedził to miejsce, to zachęcam do podzielenia się wrażeniami w komentarzach.


    Źródła i polecane miejsca w sieci:
    - isseymiyake.co.jp - oficjalna strona domu marki Issey Miyake (bardzo interesująca, bogata w zdjęcia i informacje, przede wszystkim jednak fantastycznie zaprojektowana witryna)
    - Strona 21-21 design sight
    - www.designboom.com
    - Zdjęcia z pokazów mody ostatnich kolekcji Issey Miyake w portalu pisma Marie Claire
    - wikipedia