niedziela, 21 grudnia 2008

Girls rock! (and swing)



Już jakiś czas temu zwierzałam się w notce "Jazz zamiast harcerstwa", dlaczego mam ogromny sentyment do zjawiska młodzieżowych zespołów muzycznych, zwłaszcza jazzowych. Tak się ciekawie złożyło, że ostatnio miałam okazję obejrzeć kilka bardzo fajnych filmów o podobnej tematyce, które gorąco polecam.


It don't mean a thing...


"Swing girls"
rok produkcji: 2004
reżyseria: Shinobu Yaguchi
więcej o filmie w IMDB...


Grupa dziewcząt w pewnym prowincjonalnym liceum ostentacyjnie okazuje brak zainteresowania wszystkimi i wszystkim: wakacyjnym lekcjom matematyki, nauczycielom, szkolnej orkiestrze dętej, a zwłaszcza muzyce jazzowej. Jednakże, pewnego słonecznego popołudnia, kiedy dostarczają rzeczonej orkiestrze nieświeży lunch i niechcący wysyłają ich do szpitala na kilka dni, muszą się nagle zainteresować graniem na instrumentach, żeby reprezentować szkołę na festiwalu muzycznym. Początkowo są nieco przekorne i niechętne, ale w końcu odnajdują się w sytuacji, i nawet kiedy zjawia się z powrotem bardziej doświadczona orkiestra, dziewczęta z uporem maniaka kontynuują próby.

Przeszkody, jakie napotykają na swojej drodze początkujący muzycy, są czasem trudne do przeskoczenia. Najpierw trzeba kupić instrumenty - używane, bo na nowe nikogo nie stać. Potem trzeba naprawić instrumenty. Potem znaleźć miejsce na próby. Potem trzeba przekonać gitarzystki, że nie grają już w swoim zespole rockowym. Potem nauczyć się, co to synkopa. No i nauczyć się paru utworów. Nauczyć się grać równo. Przygotować uniformy. Tyle roboty...

Ale efekt jest wart zachodu!



Film jest niesamowicie zabawny, pogodny i wzruszający. Polecam z całego serca na poprawę humoru po ciężkim dniu.


Glamorous girl


"Nana"
rok produkcji: 2005
reżyseria: Kentarô Ôtani
scenariusz na motywach mangi autorstwa Ai Yazawa
więcej o filmie w IMDB...


Pewnego jesiennego wieczoru w pociągu do Tokyo spotykają się dwie dwudziestolatki. Łączy ich ten sam wiek i imię: Nana. Dzieli ich wszystko inne: sposób ubierania się, zainteresowania, plany na przyszłość, powód przyjazdu do Tokyo, temperament... Jednakże, parę dni po podróży los połączy ich znowu, we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu. Mimo różnic, a może właśnie dzięki nim, dziewczyny połączy wielka przyjaźń, która przyniesie im obu oparcie i ukojenie.



Początkowo trohę nieufnie podchodziłam do tego filmu, zwłaszcza głównych postaci, nieco przerysowanych - ale przestało mnie to dziwić, kiedy dowiedziałam się, że fabuła jest oparta na mandze. Trzeba przyznać, że rzadko zdarza się tak wierne przełożenie komiksowej estetyki na warunki fabularne.



Fabuła jest raczej babska, nieco zakrawająca na romansidło, ale przy tym dość pouczająca i wciągająca. No i muzyka, która odgrywa znaczącą rolę w filmie - miła dla uszu miłośników j-rocka. Na próbę: najbardziej znany przebój z filmu, piosenka "Glamorous days".



Reasumując: film, który może nie powali na kolana, ani nie wniesie nic nowego do waszego życia, ale na pewno dostarczy dobrej rozrywki. Swoją drogą, mały ptaszek mi powiedział, że na motywach owej mangi powstał też serial anime - więc, drodzy czytelnicy, gdyby ktoś coś wiedział, jak mogę to zdobyć, to poproszę o cynk ;)


Girls rock!


"Linda, Linda, Linda"
rok produkcji: 2005
reżyseria: Nobuhiro Yamashita
więcej o filmie w IMDB...


Japońskie liceum, gdzieś na prowincji. Dość osobliwa szkoła, która ma nieźle wyposażoną salę muzyczną i kilka amatorskich zespołów rockowych. Jednym z nich jest żeński zespół, w którym grają Kyoko, Kei i Nozumi. Niestety, jak to wśród dziewczyn w wieku szkolnym bywa: dwie się obrażają na siebie, inna łamie rękę na meczu koszykówki... Band stoi na krawędzi rozpadu, kiedy Kei dość spontanicznie rekrutuje do zespołu uczennicę z wymiany międzynarodowej, Koreankę imieniem Son. Dziewczęta mają kilka dni i nocy, żeby opanować trzy piosenki z repertuaru legendarnej japońskiej grupy punkowej z lat 80., The Blue Hearts. Son ma jeszcze mniej czasu, żeby opanować japoński na tyle dobrze, by móc zaśpiewać. Kei musi opanować grę na gitarze. Oprócz tego serce nie sługa i paru szkolnych zalotników usilnie usiłuje rozproszyć nasze początkujące artystki. Czy dziewczynkom się uda?



Oczywiście, że tak, ale zakończenie filmu to akurat najmniej znaczący element tej historii. Dlatego chyba nikt nie będzie mi miał za złe, że na zachętę pokażę scenę finałową...



Właśnie ten film z całej trójki uważam za najciekawszy i najbardziej godny polecenia. Może nie dlatego, że odbiega jakoś poziomem artystycznym od pozostałych, ale z powodu kilku drobniejszych "smaczków":

  • Niepowtarzalny klimat japońskiej komedii: "Swing girls", jakkolwiek przezabawny i ogólnie fantastyczny, jest nieco rubaszny. "Linda, Linda, Linda" to komedia bardziej w stylu japońskim: raczej mało płynne dialogi, trochę dłużyzn i fabuła prowadzona w sposób mało oczywisty (zwłaszcza sam początek). Dla mało obeznanych z japońską komedią może się to wydać trochę nużące, ale naprawdę zachęcam do spróbowania. Osobiście wolę filmy, w których trzeba włączyć mózg, nawet, jeżeli mają być rozrywkowe.
  • The Blue Hearts - uważany za jeden z najbardziej wywrotowych zespołów w historii japońskiego rocka, często przyrównywany do The Clash i Sex Pistols. Świetny punk rock i doskonała odtrutka na nijakie pioseneczki zespołów Visual Kei (których osobiście nie lubię, z małymi wyjątkami).
    Dla porównania: utwór "Linda Linda", wykonywany również przez nasze dzielne dziewczyny.



    Serdecznie polecam te filmy wszystkim japonofilom i muzykoholikom, wszystkim zdołowanym zimowym niedoborem światła, wszystkim, którzy po cichu brzdąkają na gitarze w domach, chociaż mogliby oglądać telewizję aż zasną, no i przede wszystkim - lubiącym się pośmiać i dobrze pobawić.


    O filmach zapewne nie tylko bym nie usłyszała, ale i też nie mogła ich obejrzeć, gdyby nie pewien ciekawy blog znaleziony w otchłaniach internetu:
    The Wired
    Polecam :)