niedziela, 16 marca 2008

Jazz zamiast harcerstwa


Moje życie przez wiele lat był dość ściśle związane z muzyką. Moi rodzice bardzo lubią śpiewać, mama uczyła mnie dużo piosenek, mój ojciec świetnie gra na gitarze (choć jest zupełnym samoukiem), a ja sama od dzieciństwa lubiłam śpiewać i słuchać muzyki z kaset. Kiedy miałam 10 lat, zupełnie naturalnie i bez przymusu zapragnęłam grać na gitarze. Krótko potem umiałam już zagrać kilka piosenek, głównie z repertuaru Bułata Okudżawy, Wolnej Grupy Bukowina czy Starego Dobrego Małżeństwa. Potem był kościelny chór, zespół grający na "mszach młodzieżowych", trio gitar klasycznych, w końcu - zespół jazzu tradycyjnego. Nie chcę się tutaj za bardzo uzewnętrzniać, bo ten blog nie ma charakteru osobistego, chciałam tylko uzasadnić, dlaczego moje nowe muzyczno-japonofilskie odkrycie, które zaprezentuję w dzisiejszej notce, tak bardzo mnie zachwyciło, choć z artystycznego punktu widzenia nie jest niczym wyjątkowym.
Moje odkrycie to szkolna orkiestra jazzowa z Kobe: Big Friendly Jazz Orchestra. Zespół stricte żeński, o formule big bandu swingowego. W swoim repertuarze mają całą masę standardów jazzowych, występują na rozmaitych festiwalach i imprezach charytatywnych, często razem ze znamienitymi gośćmi.



Dlaczego mnie to bawi? Ano, bo zespół jazzowy, w którym grałam również składał się z samych kobitek, grałyśmy standardy jazzowe i tłukłyśmy się po różnych imprezach mniej lub bardziej festynowych. Tyle, że miałyśmy tzw. "skład chicagowski" (sekcja rytmiczna +"dęciaki": trąbka, puzon i klarnet lub 2 saksofony, razem 6-8 osób). Zdarzyło nam się również zagrać z lokalnymi gwiazdami jazzu, albo po prostu przypadkowymi muzykami z publiczności, którzy mieli przy sobie instrumenty i chcieli się dołączyć. Wszystko to wspominam jako okres wytężonej pracy (próby 3 razy w tygodniu, przed większymi występami bywały i codziennie, do tego należy dodać koncerty i wyjazdy), zdobywania ciekawych doświadczeń i przede wszystkim dobrej zabawy.

Pamiętam, jak kiedyś obskoczyłyśmy warsztaty jazzowe w Niemczech, gdzie obok orkiestr niemieckich pojawiła się również orkiestra z Polski (czyli my), big band ze Szwecji (bardzo dobry), norweski saksofonista... Bo jazz jest dobrem międzynarodowym i lepiej pokonuje bariery językowe i kulturowe niż jakakolwiek inna odmiana muzyki (w końcu mówi się o j-rocku, j-popie, c-rocku, ale nikt nie mówi o j-jazzie). Może właśnie swing, a nie kościół katolicki czy scouting, powinny spajać środowiska młodzieżowe na całym świecie? Swing to pozytywna energia, optymistyczny przekaz bez słów, który również kształtuje wrażliwość, a w przeciwieństwie do całego emo-chłamu nikomu nie zagraża oszpeceniem nadgarstków.

Tak więc, apeluję do was, rodzice, młodzieży: słuchajcie swinga, grajcie swinga, kupcie dziecku saksofon! (tylko najpierw sprawdźcie, czy ma słuch) Bawcie się równie dobrze jak panny w zespole Big Friendly Jazz Orchestra:



Lecz zanim zagracie swoje pierwsze "In the mood" (dość trudny utwór i wyłącznie na duże składy), polecam wejść na youtube i szukać pod hasłem "bfjo" lub posłuchać mojej playlisty:



Niech jazz będzie z wami!