piątek, 8 czerwca 2007

Japoński kot przynosi szczęście!

Kto wie, czy kultura japońska nie stała mi się bliska właśnie przez wszechobecność kotów?
O ile bowiem w Europie kot przez stulecia był uważany za pomiot szatana, o tyle w Japonii był zawsze najlepszym przyjacielem człowieka. Nie czymś do szczucia złodziei i utylizacji resztek jak pies, ale właśnie przyjacielem i towarzyszem.

Jedną z najlepszych Japońskich powieści wszechczasów jest utwór Natsume Sōseki pt. "Jestem kotem". Jej bohaterem jest bezimienny szylkretowy kociak, który któregoś wieczoru przybłąkał się do domu pewnego nauczyciela angielskiego, z właściwym kotom uporem znosił ciągłe wyrzucanie za próg przez służącą (na której później zemścił się kradnąc makrelę) i w końcu został zaakceptowany jako domownik.
W powieści tej roi się od kotów, bo - co znaczące - we wszystkich domach w sąsiedztwie mieszkają owe doskonałe czworonogi. Koci świat umiejętnie przeplata się z ludzkim, nasz bohater relacjonuje bowiem podsłuchane rozmowy ludzi, swoje polowania na cykady i przygody z kocimi sąsiadami.
Kotek szybko stał się ulubieńcem przyjaciół gospodarza, którzy przesyłali mu ukłony w listach i rysowali jego podobizny na karkach noworocznych.
Na zdjęciu powyżej widnieje swoisty pomnik ku czci pisarza w kampusie uczelni, którą ukończył.

Kolejnym wybitnym japońskim kotem jest najlepszy odtwórca roli drugoplanowej w filmie anime, czarny kot imieniem Jiji. Jiji jest najlepszym przyjacielem i wspólnikiem nastoletniej czarownicy imieniem Kiki. Nieco przemądrzały i arogancki, ale uczynny i zawsze skory do pomocy małej wiedźmie. Kiki dzięki magii może z nim rozmawiać, zaś Jiji jest jej tłumaczem w kontaktach ze zwierzętami.

Koty są z resztą wszechobecne w filmach Hayao Miyazaki.

W filmie "Jeżeli się wsłuchasz" ("Whisper of the heart") pojawia się tajemniczy kot imieniem Moon (chociaż nazywany jest w zasadzie rożnie, w zależności od domu, w którym się aktualnie posila). Moon przyciąga uwagę Shizuku w pociągu i prowadzi ją do niezwykłego sklepu ze starociami na przedmieściach Tokyo.
W tym samym sklepie króluje pewna droga właścicielowi figurka Barona - dżentelmena z głową kota, którego oczy zrobione są z kamieni szlachetnych i iskrzą się w słońcu. Baron zainspirował Shizuku do napisania pierwszego opowiadania.


Najbardziej niezwykłym kotem w naszej gromadce jest Kotobus w filmie "Mój sąsiad Totoro".
Kotobus to najlepszy autobus na świecie: przyjeżdża (a raczej przybiega) na każde zawołanie Totoro, dociera wszędzie i, jeśli tego wymaga usprawnienie transportu, porusza się po drutach telegraficznych (bo co to za wysiłek dla kota przejść po trochę wyższym płocie, zwłaszcza dla magicznego) oraz wspina się po drzewach. Przy okazji miauczy zamiast ryczeć klaksonem, a jego oczy jarzą się w mroku jak latarnie (bo kto to widział pojazd bez świateł). Na dodatek Kotobus to autobus pierwszej klasy, bo w środku jest mięciutki i kudłaty.
Sam zaś Totoro ma w sobie coś z kota, mianowicie charakterystycznie ukształtowany pyszczek okraszony wąsiskami i nocny tryb zycia.

Teto, pupil Nauzykai z Doliny Wiatru, też nie jest kotem. Ale ma zdecydowanie kocie ruchy i jarzące się na zielono slepia.

No i na deser najważniejszy kot w Japonii, mianowicie Maneki Neko.

Maneki Neko (dosł. "pozdrawiający kot") to najpopularniejszy japoński amulet. Na ogół dostępny w formie porcelanowych figurek, ale też jako breloczek, obrazek lub skarbonka, przynosi szczęście w interesach. Kiedy unosi lewą łapę, przyciąga klientów, kiedy unosi prawą - szczęście i bogactwo (chociaż można się spotkać z interpretacją, że jest dokładnie na odwrót). Znaczenie dla działania amuletu ma również kolor kota - kot biały z rudo-czarnymi plamami to rzadkie umaszczenie u kota rasy japońskiej i dlatego wierzy się, że maneki neko z takim umaszczeniem przynosi szczególne powodzenie. Biały kot symbolizuje czystość, czarny i czerwony odpędzają złe duchy i choroby, złoty przynosi bogactwo, różowy - szczęście w miłości, a zielony - powodzenie w nauce. Czerwona obroża z dzwoneczkiem lub wstążka na szyi to tradycyjne "przybranie" kota w bogatych domach w epoce Edo. Kot czasem trzyma w łapce monetę (zapewne dla podkreślenia, jaki z niego materialista:D).

Tak więc zastanówmy się: czy warto przypisywać tym słodkim, miłym i mądrym zwierzakom cechy diabelskie? Japończycy już dawno zmądrzeli...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ja również jestem japonofilem, przez skromne i małe "j", z najsilniejszym akcentem na kino samurajskie i opowieści spod znaku płaszcza i szpady , czy raczej katany i kimona, oraz na japońską fantastykę ;) I oczywisćie gry RPG w scenerii Kraju Kwitnącej Wiśni.

Ku swemu zdziwieniu, czytając twój profil odkryłem też, że przepadamy za tymi samymi filmami. Z jednym wyjątkiem: "Smak herbaty". Ten film bardzo mi się podoba, ale na mojej prywatnej liscie ustepuje innym pozycjom.

I czy wobec tego można mi się dziwić, że uważnie przeczytałem wszystkie twoje notki? ;) Urzekło mnie nie tylko to, że dobrze i ciekawie piszesz, a le również to, w jaki sposób dobierasz ilustracje do tekstu: gratuluję gustu! Pozwoliłem sobie skopiować kilka do podręcznego folderu pt "skąd_czerpać_natchnienie".

Chwała niech bedzie JoeMonsterowi, bo w przeciwnym przypadku nie trafiłbym tutaj! ;)

W popredniej notce pytasz o ulubiony film Miyazakiego: w moim przypadku to bez dwóch zdań "Spirited away". Wspaniała opowieść o dorastaniu, a przy okazji solidny łyk japońskiej demonologii. Wracam do niego przynajmniej raz na pół roku i zawsze wywiera na mnie to samo piorunujące wrażenie.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

A ja się uroczo nie zgodzę - Japończycy też przypisują kotom diabelskie właściwości - potwory o wyglądzie kota nazywają się Bakaneko, lub Nekomata (to szczególny podgatunek - z rozdwojonym charakterystycznie ogonem). Psotne te stowrzenia, złożliwe, na dodatek ludzi nie lubią!

Ale i tak blog bardzo mi się podoba i chyba będę wpadać. Nie jako japanofil, a jako nauczycielka japońskiego ;)