czwartek, 22 lutego 2007

Współczesne japońskie kino akcji, czyli fontanny juchy i szybkie cięcia

Przyznam się szczerze, że kiedyś nie lubiłam kina akcji. Wydawało mi się głupie i nudne. Przemoc w nich zawarta nie przerażała mnie ani nie skłaniała do refleksji, a jedynie irytowała. W końcu ile można oglądać Jankesów i Nigga wymachujących spluwami i goniących się drogimi brykami po autostradzie niszcząc tony żelastwa? Ohyda.
(Oczywiście są chwalebne wyjątki, np. "Gorączka" Michaela Manna, ale nie w tym rzecz.)

Aż pewnego pięknego dnia zobaczyłam "Azumi".
sliczna buzka w krwi bandyty umoczona
Azumi to zabójczyni. Mistrzyni miecza. Szybka, niebezpieczna i zabójczo skuteczna.
Piękna i zwinna Ueto Aya stworzyła niezapomnianą kreację aktorską, choć miała wtedy zaledwie 18 lat. Brawo, Aya!

Następny był film "Battle Royale"

Prawda, że miłe i ładne dzieci? Ale te dzieci mają już po 15 lat i są bardzo niegrzeczne. Jeden z nich dźga nożem wychowawcę, cała klasa ucieka na wagary. Nazajutrz wybierają się na długo wyczekiwaną wycieczkę klasową. Osiadają na pięknej wyspie i dostają rozkaz wyrzynać się nawzajem tak długo, aż zostanie 1 osoba. Byle nie za długo, bo czas operacyjny gry wynosi 3 dni...
Zabawa ta odbywa się za pełnym przyzwoleniem Ministerstwa Edukacji i rodziców, ma nauczyć dzieciaki moresu. Oby Giertych tego filmu nigdy nie zobaczył...

Następną, odrębną pozycję zajmują filmy Takeshi Kitano: "Hana-bi", "Brother" i "Zatoichi".
dziela Takeshi Kitano
To prawdziwe cacuszka i niezwykle pouczające filmy o yakuzie. Kitano to prawdziwy twardziel, który nie boi się nikogo, nawet będąc ślepym ("Zatoichi"), i prawie nic nie mówi, tylko działa. Trup ściele się tak gęsto, że jucha nie nadąża tryskać, do końca nie jesteś pewien, czy ktoś w ogóle przeżyje tę jatkę.


OK, czas na chwilę refleksji i może kilka słów wyjaśnienia, co w tych filmach jest takiego wyjątkowego. Bo przecież nie sztuka dodać fontanny krwi i dużo walk. Tarantino przecież to robi i jakoś daleko mu do Takeshi Kitano. Sądzę, że myśl zawartą w tego typu produkcjach japońskich można zawrzeć w tych kilku zasadach:
1. Życie ludzkie ma nikłą wartość i może skończyć się lada chwila.
2. Nikt nie jest superbohaterem, którego nie można zranić, zabić lub psychicznie zniszczyć.
3. Śmierć trwa krótko.
W myśl tych zasad japońscy filmowcy idą na całość i nie żałują realizmu. Bo przecież wiadomo, że po przecięciu tętnicy samurajskim mieczem krew tryska bardzo gwałtownie i musi obryzgać zabójcę. Bo przecież wiadomo, że po przecięciu tętnicy śmierć to kwestia minuty i nie ma czasu na wypowiedzenie wiekopomnych słów. Bo przecież wiadomo, że po machaniu mieczem przeciwko kilkunastu wojownikom człowiek się w końcu zmęczy i będzie słabiej się bronił.
Szokujące? Paskudne? Być może. Ale warte naśladowania. Tarantino w "Kill Bill" (obu częściach) wreszcie pokazał, że zachód też tak może. Brawo, Quentin, już prawie Cię lubię.
(BTW, ponoć Tarantino po obejrzeniu koreańskiego filmu "Oldboy" zawołał: "To jest bardziej tarantinowskie niż wszystko, co do tej pory zrobiłem!". Strzał w dziesiątkę.)